Jak niektórzy wiedzą, jakiś czas temu znalazłam kotka. Małe, czarne, wielkie ślepka i się przytula. Rozkosz nie z tej ziemi. Takie robi pierwsze wrażenie. Skoro już do domu przywlokłam to stwierdziłam, że zanim ją odeślę do nowego domu nauczę łachudrę kilku sztuczek. Pomyślałam: pies czy kot co za różnica? Nauka pójdzie nam jak z płatka… Otóż nie! Nic bardziej mylnego. Jedyne czego do tej pory nauczyłam małego kota to reakcja na imię. A i to nie w 100%. Chyba,że trzymam puszkę z jedzeniem…to wtedy i bez wołania do mnie leci.
Pomyślałam: mały kotek będzie się chciał bawić różnymi rzeczami to żeby oszczędzić moje kwiaty zrobię kici zabawki. A gdzie tam! W nosie ma kuleczki z filcu. Jedyne co ją interesuje to mój kolczyk z piórek i moje…kwiaty! Wykopuje z nich ziemię i trąca je łapą.
W nocy biega jak szalona, dręczy naszego Mariana (kot rezydent), wskakuje na plecy Dafi i zaglada Alci do klatki. No to zmęczmy kicię w dzień co by w nocy reszta zwierzyńca mogła spać spokojnie. Niestety i tu się nie udało. Mały kot się bunkruje gdzieś i ani puszka ani wołanie go z kryjówki nie wyciągną. Więc ten plan też spalił na panewce.
Smoła (bo tak małemu diablęciu na imię) nie boi się nikogo i niczego! Włazi ze mną do wanny kiedy się kąpię, zagląda w kibelek kiedy chcę spuścić wodę, odkurzacz też nie robi na niej wrażenia, psy są ekstra bo mają zabawki na końcu pupy…
To moje pierwsze małe kocię w domu i chyba nie do końca ogarniam co się z takim robi żeby się czegoś nauczyło („zejdź ze stołu” by się bardzo przydało!). Więc jeżeli ktoś by chciał przygarnąć małe, rozkoszne, wcielone diable to zapraszam…
Proszę udostępniajcie Smołę !